Było to w drugiej klasie licealnej. Sporo moich znajomych miało określone już kierunki, wiedzieli co mniej więcej chcą robić w życiu. Ja z każdym dniem czułam większe zdołowanie, bo matura się zbliżała, a ja nie wiedziałam nawet czy jestem na właściwych rozszerzeniach. Przypadkiem natknęłam się na ofertę Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie, gdzie moim oczom ukazał się kierunek "Hipologia i jeździectwo".
Tak, wybrałam te studia chociaż miałam duże obawy. Po pierwsze odległość - z mojego miasta do Lublina jest ponad 400 km. Po drugie koszty utrzymania - gdzie będę mieszkać, jak bardzo obciążę rodziców? No i pytanie, które powraca nadal jak bumerang - czy to jest na pewno dla mnie?
Spróbowałam i w lipcu dostałam piękną wiadomość "jest pani przyjęta".
Z jednej strony poczułam ulgę a z drugiej obawę. Bo po przedmiotach humanistycznych (z geografią) rzuciłam się na pełną wodę biologiczno-chemicznych pojęć. Ale przecież wiedziałam, co mnie czeka. Chociaż nie. Jest bardzo mało informacji o tym kierunku, o egzaminie praktycznym z jazdy konnej. Szukałam, szukałam i guzik znalazłam.
Jak wygląda egzamin?
Przybyliśmy z rodzicami na miejsce egzaminu - stajnia na Felinie, która mieści się przy ulicy Doświadczalnej i jest częścią uniwersytetu. Byłam przerażona ilością osób. Egzamin jest dla osób, które nie posiadają Brązowej Odznaki Jeździeckiej. Osoby z odpowiednim papierkiem są z tej części zwolnione z maksymalną ilością punktów. A ja byłam święcie przekonana, że będzie nas góra 10 osób, bo odznaka jest dosyć popularna. Myliłam się. Więc możecie sobie wyobrazić jakie było moje przerażenie, gdy pojawiła się myśl ile osób ma maksimum punktów i nie musi podchodzić do egzaminu 😉
Została sprawdzona obecność i pobieżnie przedstawione zasady przez komisję. Większość zdawała na poziomie stęp-kłus, ponieważ zasugerowano nam, że nie znamy koni i jeśli nie zagalopujemy to jesteśmy wyeliminowani. Kto po tych słowach był chętny do zaryzykowania? Na pewno nie ja. Moi rodzice też byli zdania, bym nie ryzykowała, mimo że konno jeżdżę od 10 lat.
Konie były już rozprężane na stajni, więc opieka stajenna nie była sprawdzana, a my wsiadałyśmy już na osiodłane konie. Podzielono nas na grupy bodajże dziesięcioosobowe. W zastępie musieliśmy pokazać stęp, przejście do kłusa i przejście do stępa. I tyle. Ubiór nie musi być elegancki, powinien być tylko schludny i czysty.
Jak wygląda nauka?
Chyba tak, jak na wszystkich studiach. Wykłady, ćwiczenia, kolokwia, zaliczenia... Niczego nie brakuje, a wykładowcy dbają o to, by nam się nie nudziło. Jako, że mam już pierwszy semestr za sobą a drugi stoi otworem mogę opowiedzieć tylko o tym, co na obecną chwilę wiem. Zajęcia z końmi odbywają się raz w tygodniu - i są to zajęcia z woltyżerki. Poczciwy Monty znosił nasze nieumiejętne wskakiwanie i niezgrabne ruchy bardzo dobrze. Czasem tylko pomógł nam zasiąść we właściwym miejscu, za co mu chyba wszyscy jesteśmy wdzięczni. Oczywiście na tych zajęciach prócz wskakiwania na Monty'ego wskakiwaliśmy na Skrzynka. Jeśli ktoś nie lubił skrzyni na lekcjach wf-u to musi wiedzieć, że Skrzynka pokocha prędzej czy później - bo to na nim ćwiczyliśmy zanim wprowadzono na halę konia.
Myślałam, że lekcje WF-u będą na stajni i będzie to jazda konna. Nic bardziej mylnego. Mamy normalne zajęcia typu siatkówka, siłownia, aerobik czy sala cardio. Na szczęście ominął mnie basen, bo pływać nie potrafię i nie lubię. No i angielski. Trochę byłam załamana, bo starałam się o przydział do grupy B1 (ambitna ja) a zostałam przydzielona do B2+ i muszę niestety się dokształcać, bo mam spore braki w wiedzy (i w wymowie).
No i standardowo reszta przedmiotów. Chemia, chemia rolna z gleboznawstwem, ochrona własności intelektualnej, BHP i ergonomia... Każdy przez te przedmioty przejść musi. Nie ma zmiłuj 😉 O koniach także mieliśmy co nieco. Dzięki zoologii mogliśmy dowiedzieć się wielu informacji na temat chorób pasożytniczych koni. Na mikrobiologii z kolei były choroby wirusowe i bakteryjne. No i anatomia konia - co tu dużo mówić. Gdyby nie ten moduł nie znalazłabym motywacji do nauki kości, mięśni czy układów wewnętrznych konia. Bardzo przydatne zajęcia. Szczególnie jak wykładowcy otworzyli lodówki w prosektorium. Niestety (a może i nie?) ominęła nas sekcja. No i to co biol-chemy lubią najbardziej czyli prawodawstwo. Zagadnienia z prawa, które są związane z końmi. Mnie, jako humanowi to oczywiście odpowiadało bardziej niż chemia.
Trochę osób już zrezygnowało - uznali, że to nie dla nich. Każdy ma do tego prawo. Ja stwierdziłam, że studia te będą dla mnie rezerwuarem wiedzy i po ich skończeniu będę mogła wybrać się na kurs instruktora. Bo jednak mieć wiedzę, a jej nie mieć to różnica. A skoro jest taka możliwość jak studia, to czemu nie skorzystać?
Na zakończenie jeszcze dodam, że istnieje możliwość uczestnictwa w płatnych kursach - kurs masażu, lonżowania, sędziego... Jest kilka propozycji do wyboru, oferta jest ciągle poszerzana.
Mam nadzieję, że wpis przyda się komuś poszukującemu informacji o tych studiach. Mnie i moim znajomym z kierunku, taki wpis na pewno byłby pomocny w trakcie poszukiwań. Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś więcej to można śmiało pytać po wpisem, lub napisać do mnie na maila.
0 komentarzy